Nie oszukujmy się, współcześnie mało kto nosi zegarki kieszonkowe. Wyparły je modele naręczne, nowoczesne smartwatche czy telefony, po które do kieszeni sięgamy zdecydowanie chętniej. Zanim zapomnimy, czym są czasomierze kieszonkowe, sprawdźmy, jak wyglądała historia ich powstania.
Historia zegarka, w obecnym rozumieniu tego słowa, rozpoczęła się na początku XVI wieku. W 1504 roku mieszkaniec Norymbergi, Peter Henlein umieścił mechanizm sprężynowy w małym „pudełku”. Ten niemiecki ślusarz stworzył nic innego jak pierwszy zegarek kieszonkowy.
Produkcja na większą skalę musiała jednak chwilę poczekać. Zainteresowani mogli zakupić zegarek dopiero w 1524 roku. Największym zaciekawieniem wynalazek Niemca cieszył się oczywiście w Europie Zachodniej. Pierwsze modele cechowały się brakiem szkła i dość pokaźnymi rozmiarami. Kształtem przypominały jajko. Kieszonkowe były tylko z nazwy.
Istotne zmiany, jeśli chodzi o zegarki kieszonkowe, nastąpiły w drugiej połowie XVII wieku. Charles Cabrier II, zegarmistrz z Anglii, wypromował je w całej Europie i Ameryce Północnej. To wtedy stały się obiektem pożądania, a powierzchnię tarczy zaczęto zabezpieczać szkiełkiem. Do 1750 roku, czyli do czasu stworzenia wychwytu kołkowego, odchylenie w pomiarach czasu wynosiło nawet do kilku godzin na dobę.
Raz rozpędzona machina sprawiła, że w 1865 roku firma American Watch wypuściła na rynek 50 000 zegarków kieszonkowych. Ten sposób monitorowania czasu był najpopularniejszy aż do I wojny światowej. Podczas walk okazało się jednak, że sięganie do kieszeni, by sprawdzić czas, jest w przypadku żołnierzy niepraktyczne. Aspekt ten zadziałał na korzyść zegarków naręcznych.
Jak wygląda sytuacja zegarków kieszonkowych dzisiaj? Im są starsze i mniej dostępne, tym większą wartość mają dla kolekcjonerów. Miłośnicy sztuki zegarmistrzowskiej upatrują w nich oznaki prestiżu, a eleganci traktują jako element ubioru. Są dobrym pomysłem na inwestycję lub kurzą się w szufladzie jako rodzinna pamiątka. A to od nich wszystko się zaczęło!